Nie traćcie nadziei

Page #3
Nieszczęśliwy los

Brakuje mi nadziei, brakuje mi słów, ale mimo wszystko czuję się w obowiązku opisać to, co się wydarzyło. Drogi czytelniku… <i>o ile</i> ktokolwiek to znajdzie… błagam cię: <i>walcz! </i>Mieszkańcy Brzasku zaufali mnie i moim zwiadowcom. Uwierzyli, że będziemy w stanie zapanować nad tak dzikimi, niebezpiecznymi siłami. Jednak zawiodłam. Teraz obrona tych ziem jest twoją powinnością. Zeszłej nocy przemierzałam szlak przy Południowej Bramie, robiąc to już kolejny raz z rzędu od tamtej pamiętnej nocy, w nadziei, że uda mi się ponownie spotkać tę samą istotę. I właśnie zeszłej nocy spełniło się me życzenie. W pewnej chwili znów poczułam tę dziwną obecność. Lecz tym razem zdradził mnie mój własny cień. To, co zobaczyłam, nie mieści się w głowie: to była Clara, jestem tego pewna. A raczej jakiś potwór, który skradł jej wygląd. Jej ciało było włókniste i drewniane. Zamiast skóry miała chropowatą korę. Jej twarz, którą oglądałam tysiące razy, była pozbawioną wyrazu plątaniną cierni i gałązek. Zawahałam się, porażona tym, co ujrzałam. To był śmiertelny błąd. Z ziemi wyskoczyły korzenie, które oplotły moje kończyny i tors. Walczyłam, lecz na próżno. Nie byłam w stanie krzyczeć, bo korzenie ścisnęły mnie mocno, zapierając dech. Mój wzrok zaczął się ściemniać. Wiedziałam, że ceną za moje zdumienie będzie śmierć. Jednak byłam w błędzie. Obudziłam się w klatce, która wyrosła z samej ziemi. Wokół mnie, w podobnych klatkach, znajdowało się wiele spośród naszych zaginionych sąsiadów. Nie wiem ani gdzie jesteśmy, ani jaki czeka nas los, lecz ta marna podróbka Clary wciąż czyha gdzieś tam, w ciemności. Sędzia Gladis Bond